Nurkowanie Little Canyon Egipt – Dahab – Fotorelacja
Marzec 2010 • Fotorelacja z nurkowania technicznego
Autor: Piotr Kraszewski
Jak spełniają się marzenia…
10 marca 2010 odbyła się druga wyprawa do małego miasteczka na półwyspie Synaj, Mekki nurkowania technicznego Dahab’u, zorganizowana przez Krzysztofa Krakiewicza (LCN Moana Lublin) wspólnie z Mariuszem Zakrzewskim (Gamma Divers, AKP SKORPENA Olsztyn). Nasz wyjazd planowaliśmy kilka miesięcy, starannie przygotowaliśmy plan nurkowy, sprzęt, logistykę oraz dbaliśmy o aspekty zarówno fizyczne, jak i psychiczne odpowiadające specyfice miejsc i nurkowań, które planowaliśmy wykonać.
Miejsca, które mieliśmy odwiedzić to:
- Lighthouse
- Canyon
- Neptun Caves
- Blue Hole
- Little Canyon
Nurkowania zakładały eksplorację tych miejsc poniżej 50m z czasami dennymi od 10 do 40 min w zależności od głębokości. Do nurkowań używaliśmy standardowych mieszanek oddechowych dennych i dekompresyjnych. Gazy denne to przeważnie AIR, TX 18/40, TX 15/50, TX 12/60, a dekompresyjne czysty O2, Nx50, Triox 35/25.
W porównaniu do wyprawy z 2009 roku na tegoroczną pojechało więcej osób. Nasza grupa liczyła ok. 20 osób. Ze względu na różny poziom wyszkolenia uczestników (stopnie od OWD do Full TMX) konieczne było utworzenie grup o podobnych kwalifikacjach, aby każdy mógł zrealizować nurkowania, które zaplanował. Nasza mała grupka techniczna składała się z 6 osób.
Byli to:
- Krzysztof (IANTD full TMX, instruktor CMAS,PADI,IANTD)
- Mariusz (IANTD full TMX, instruktor IANTD, CMAS)
- Darek (TDI full TMX)
- Michał (TDI nTMX)
- Waldek (TDI nTMX)
- Piotrek (IANTD nTMX, TDI Extended Range)
Różnice w naszych konfiguracjach wynikające z odmiennych federacji, w których nasza grupa robiła kursy techniczne oraz różne systemy liczenia i zapisu profilu nurkowania (komputery, tabliczki, ratio deco), wykorzystywania różnych algorytmów dekompresyjnych (VPM, RGBM, ratio deco) oraz samego celu nurkowania (max głębokość, najdłuższa penetracja, zdjęcia podwodne) spowodowały, że nurkowania, choć odbywały się w tym samym miejscu i czasie, miały charakter nurkowań solo – z paroma wyjątkami, kiedy utworzyły się grupy 2-3 osobowe. Kwestię logistyki nurkowań powierzyliśmy bazie Planet Divers, która zapewniła nam butle, gazy i transport na miejsca nurkowań.
Dzień poprzedzający wyjazd spędziłem w siedzibie AKP Skorpena na pakowaniu i ważeniu sprzętu, który zabiorę ze sobą do Egiptu. Reżimy bagażowe mamy dość kiepskie. Bagaż główny może ważyć 15kg, podręczny 5kg. Moje wszystkie rzeczy będą ważyć ponad 40kg. Sprzęt i rzeczy podręczne, które zabiorę, zmniejszyłem do minimum, ale i tak się sporo zebrało. Płyta stalowa z uprzężą, 40l worek, 2 automaty główne Posejdon C5000, 2 automaty czyste tlenowo Apeks, płetwy, suchy skafander, Nikon z obudową Ikelite, port kopułowy, uprzęże do stage, maski, bojki, komputery, tabliczki, latarki i masa innych drobiazgów. Każdy z naszej szóstki miał bagaż podobnych gabarytów. Plan był taki: zrobić bagaż główny 15-18kg, rozdać co się da płetwonurkom rekreacyjnym, którzy mają o wiele mniej gratów niż my, na maksa w podręczny – a jeżeli będą jakieś problemy, wykupić bagaż sportowy. Późnym wieczorem zbieram swoje bagaże i udaję się do akademika. Może uda mi się trochę zdrzemnąć.
O godz. 3:00 wyjazd do Warszawy, potem 4 godz. w samolocie i witaj przygodo. Ponieważ Mariusz i Darek też mieszkają w Olsztynie, pojedziemy wspólnie na lotnisko. Z resztą ekipy, która dojedzie z Lublina, spotkamy się na Okęciu. Tej nocy nie mogę zasnąć. Tysiące myśli, wiele obaw i ogólna mieszanka szczęścia, radości i zdenerwowania nie dają mi spać. Filmy z Dahab-u widziałem chyba setki razy. W wyobraźni oglądam miejsca, w których za kilka godz. będę mógł już naprawdę zanurkować. Po 10 latach szkoleń i babrania się w naszych zimnych i ciemnych wodach w końcu nadchodzi dzień, na który długo czekałem. Jadę do Dahab, Mekki nurkowania technicznego. Miejsca, gdzie Nuno Gomes ustanowił rekord świata w nurkowaniu głębokim, Jurek Błaszczyk pobił rekord Polski nurkując na gł. ponad 200m i zostało wykonanych wiele innych rekordowych, głębokich, technicznych nurkowań, ale też wielu świetnych płetwonurków straciło tu życie.
Miejsce tak piękne, ale zarazem i przerażające. Niedługo sam będę mógł tego doświadczyć.
Udało mi się w końcu zdrzemnąć na jakieś 2 godz. Zbudziłem się o 2:45 gotowy do akcji. Szybka toaleta, kanapka i łyk soku. Słyszę dźwięk telefonu, który budzi współlokatora. Chłopaki już jadą, są nawet punktualnie. Uścisk dłoni i pocieszające słowa Marcina „Tylko się tam nie utop” dodają mi otuchy. Zabieram swoje 2 torby, plecak i aparat i udaję się na wyprawę. „Siemanko! Jak tam, wyspani? ” – rzucam żartobliwie. Wszyscy jacyś markotni 🙂 No nic, wrzucam graty do bagażnika i ruszamy. Droga do Warszawy szybko mija pewnie dlatego, że próbuję spać i co chwilka na parę minut się wyłączam. Przed samą stolicą dostajemy telefon od Krzyśka, który jedzie z Lublina. Oni tez już dojeżdżają na lotnisko. To dobrze, mamy duży zapas czasowy na odbiór biletów i odprawę. Dowiadujemy się też, że z przyczyn chorobowych jedna osoba wypadła i jest wolne miejsce. Kilka telefonów, ale niestety ciężko znaleźć kogoś chętnego na wycieczkę do Egiptu 2 godz. przed wylotem nawet za połowę ceny. Mariusz rzuca pomysł, że może moja dziewczyna chciałaby jechać. Tak się składa, że studiuje w Warszawie i mieszka niedaleko lotniska. Co prawda nie nurkuje, ale na pewno by się trochę popiekła na słoneczku. Pomysł wydaje się super. Niestety z jednym telefonem czar pryska. Niestety nie ma paszportu ze sobą, został w domu. A w tak krótkim czasie nie zdąży nikt go dowieść. No trudno. Przyjedzie tylko na lotnisko się pożegnać. Dobre i to. Odprawa przebiega gładko. Z bagażami nie ma większych problemów. 20 kg podręczny przechodzi. Mamy trochę czasu więc robimy małe zakupy do samolotu. W końcu człowiek nie wielbłąd – pić musi. Lot szybko zleciał w wesołej atmosferze. Po wyjściu z samolotu dostaję prosto w twarz gorącym powietrzem i zalewam się potem. W Polsce było ok. zera a tutaj jest 30 stopni ciepła. Od razu pozbywam się niepotrzebnej garderoby. Potem wycieczka objazdowa chyba po wszystkich hotelach w Dahabie :/ Na końcu jest nasz. Ostatecznie po 18 godz., od kiedy obudziłem się w Olsztynie, leżę na łóżku w hotelu Tropitel i układam się do snu strasznie zmęczony podróżą. Muszę nabrać sił na jutro. Wykończony drogą tym razem zasypiam bez problemu.
O 7 rano wyrywa mnie ze snu dźwięk budzika. Szybka toaleta i udaję się z chłopakami na śniadanie. Zaczynam pierwszy dzień mojej małej-wielkiej przygody. Spodziewam się, że każdy dzień będzie wyglądał podobnie z wyjątkiem wrażeń, których będę mógł doświadczyć pod wodą. Na śniadanie jak się potem okaże wybieram standardowy zestaw. Kawę, parówki, świeże warzywa oczywiście wszystko skropione odpowiednią ilością soku z limonki, co podobno ma pomóc w ustrzeżeniu się przed klątwą faraona i nurkowaniu wyłącznie w hotelowej toalecie. Na deser jakieś ciastko. Samochód, który zabierze nas do bazy Planet Divers przyjedzie o 8 więc mamy trochę czasu by przejść się po hotelu i zajść nad morze.
Kiedy stanąłem na molo dosłownie zaniemówiłem. Tak przejrzystej wody jeszcze nigdy nie widziałem. Widoczność ok. 30m sprawia wrażenie, jakby wody w ogóle nie było. Stopą sprawdzam temp. i o dziwo wody też prawie nie czuć ponieważ ma ok. 25 stopni. Może jej w ogóle nie ma skoro jej nie widać i nie czuć? Po spacerku udajemy się do pokojów. Zbieramy swoje zabawki i wskakujemy na Jeepa. W Planecie okazanie certyfikatów, paszportów, zaliczki, oświadczenia i takie tam papierowe sprawy. Spotykamy znajomych płetwonurków technicznych z Olsztyna. Przyjechali dzień wcześniej, też na tydzień głębokich nurkowań. Z Polski przywieźli ze sobą skutery więc będą mieli dużo większy zasięg i możliwości niż my poruszający wyłącznie za pomocą płetw obładowani ponad 100kg sprzętem. Grupa rekreacyjna dostaje swojego dive mastera, który będzie się nimi opiekował przez najbliższe 5 dni nurkowych. My dostajemy skrzynki, kluczyki do szafek i zabieramy się za skręcanie i przygotowanie sprzętu na nasze nurkowania. Zakładamy balast i skrzydła na nasze twinsety oraz przygotowujemy nasze stage (butle boczne). Będą zawierały mieszanki z wysoką zawartością tlenu, które będziemy wykorzystywać w celu szybszej i bardziej efektywnej dekompresji. Podczas składania sprzętu na rozruchowe nurkowanie popełniam pierwszy błąd, który da o sobie znać dopiero na koniec nurkowania… na mój zestaw zakładam jednego v-weight 5,5kg. Nie wystarczy to na zrównoważenie mojej dodatniej pływalności, którą mam ze względu ma mój neoprenowy skafander, puste aluminiowe butle pod koniec nurkowania i o wiele bardziej słoną wodę niż nasz kochany Bałtyk. Na pierwsze nurkowanie wybraliśmy Canyon. Jako, że jest to nurkowanie na rozgrzewkę, postanawiamy nie przekraczać gł. 51m. Dzielimy się na grupki 3-osobowe i nurkujemy wszyscy wg planu wygenerowanego przy pomocy V-plannera. Pakujemy nasz sprzęt, który zajmuje prawie całego Jeepa, my pojedziemy drugim Jeepem. Na każde nurkowanie nasza 6 osobowa grupa zabierała ze sobą 6 twinsetów 2xS80 i ok. 15 stage z gazami dekompresyjnymi i dennymi (ponad 30000l gazów) oraz całą masę innego sprzętu.
Po dotarciu na miejsce nurkowania każdy z nas zabiera się do ostatecznego składania sprzętu. Potem tradycyjnie herbatka beduińska, Sisha i dogadanie szczegółów nurkowania, żeby nie było żadnych niespodzianek. Następnie zakładamy sprzęt na siebie, przypinamy stage, płetwy na nogi i sru do wody.
Po zanurzeniu dostaje prawie szału. Nie wierzę w to co widzę. Krystalicznie czysta woda, masa kolorowych ryb, olbrzymie koralowe skały zapierają dech w piersi.
Jestem jak w amoku. Wszystko mi się tu podoba. Nie wiem co fotografować i walę fotki prawie na oślep, a nawet nie wpłynęliśmy do celu naszego nurkowania tj. Canyonu. Trochę się opanowuję i zaczynam płynąć za resztą naszej ekipy. Wejście do Canyonu znajdujemy bez problemów. Wpływamy przez sporą dziurę do środka. Świetna gra światła i cienia powoduje niemalże mistyczny klimat tego miejsca. Płynę na końcu podziwiając i przy okazji fotografując to, co widzę.
Wychodzimy z Canyonu ostatnim wyjściem na gł. ok 50m i chwilkę się tam kręcimy. Tu już nie ma tak dużo życia jak w płytkich partiach morza. Krajobraz jest niemalże księżycowy. Narkozę wydaje się, że kontroluję. Daję radę zmieniać parametry w moim aparacie i robić zdjęcia więc jest ok. Po kilku minutach nasze zapasy gazów zbliżają się do ciśnienia planowanych rezerw więc rozpoczynamy wynurzanie i dekompresję. Wszystko idzie gładko. Coraz dłuższe przystanki umila nam oglądanie coraz większej ilości życia i innych rekreacyjnych płetwonurków stopniowo zbliżając się do powierzchni. Na ostatnim przystanku 6m oddychamy już czystym tlenem maksymalnie wydalając zalegającą w naszych tkankach ilość azotu, która rozpuściła podczas nurkowania.
Ilość życia w tutejszym podwodnym świecie zdumiewa. Całe kolonie ryb, korali i innych różnokolorowych żyjątek morskich sprawiają, że można dostać oczopląsu. Nie wiadomo gdzie się patrzeć. Jak, że odmienny obraz od tego który oglądaliśmy 50 metrów niżej. Coraz mniejsza ilość gazów w moich butlach sprawia, że jestem coraz lżejszy. Co chwila upuszczam odpowiednią porcję bąbelków z mojego skrzydła i skafandra. Pod sam koniec ostatniego przystanku zdaję sobie sprawę, że nie mam już gazu w moich urządzeniach wypornościowych, a nadal jestem za lekki. „Shit zabrałem za mało balastu!” Ostatnie minuty dekompresji kończę łapiąc się rafy i walcząc płetwami o utrzymanie się na przystanku. Po skończonej dekompresji wracam do brzegu już po powierzchni.
Po nurkowaniu odpoczywamy popijając sok ze świeżych limonek i posilając się tutejszą pizzą. Jest podobna do europejskiej, więc można śmiało jeść.
Po powrocie do bazy rozpakowujemy i płuczemy nasz sprzęt w słodkiej wodzie. Ja naprawiam swój błąd i dokładam drugą v-kę. Mogłem to przewidzieć. No ale od czego jest nurkowanie sprawdzające. Gdybym wykonał głębsze bądź dłuższe nurkowanie mój błąd miałby poważniejsze skutki. Tak wszystko skończyło się bez bólu. Do końca wyjazdu już nie będę miał z tym problemów. Po zamówieniu gazów na jutro udajemy się na spacer po nabrzeżu Dahab. Ostatecznie lądujemy w przy bazowym barku Planet Oazis na Shishce i zimnej Stelli. Po południu wracamy do hotelu. Ponieważ miałem małą kartę w aparacie, konieczne było zgrywanie zdjęć każdego dnia do komputera. Jak się potem okaże, ta niedogodność miała zbawienne skutki. Prysznic, kolacja i wieczór spędzamy w hotelowym barze leżąc na poduszkach, popijając piwko, paląc shishe i opowiadając zarówno o zwykłych powierzchniowych sprawach jak i podwodnych przygodach każdego z nas. A więc to tak będą wyglądały najbliższe dni. Hmm… Fajnie. Ok. 23 zasypiam nie mogąc się już doczekać następnego dnia.
Na drugie zanurzenie po nurkowaniu testowym wybraliśmy Little Canyon. W tamtym roku część ekipy próbowała go spenetrować. Jednak nie udało się to z powodu nie znalezienia wejścia, a zła pogoda na powierzchni prawie roztrzaskała nurków o rafę. Było to jak mówią najtrudniejsze nurkowanie z całego wyjazdu. W tym roku jest spokojnie. W optymistycznym nastroju wyruszamy na plażę w pobliżu Daniel’s hotel. Trudność w nurkowaniu polega na tym, że do miejsca gdzie zaczyna być głęboko trzeba przejść po dziurawej i ostrej rafie dobre 50m. Przy nawet niedużej fali sprawia to spory kłopot. Następny problem to znalezienie samego wejścia do Canyonu, ponieważ jest trochę schowane i łatwo można je minąć. Po kolei zanosimy swoje stage w miejsce, gdzie będziemy mogli się swobodnie zanurzyć. Potem twiny na plecy i do wody. Dziś w parze nurkuję z Mariuszem. Niestety, tym razem też nie udaje nam się znaleźć wejścia. Pod koniec nurkowania znajdujemy szczelinę Canyonu. Jednak jest bardzo wąską i aby wejść do środka konieczne było by odpięcie naszych butli bocznych. Ponieważ nasz czas i gaz zbliżał się do końca, rezygnujemy z wchodzenia do środka. Nasz run time i tak już wziął w łeb.
Zrobimy dekompresje z głowy wg zasad Andrew Eorgista Ratio Deco. Wszystkie nurkowania planuję w oparciu o tę metodę. Charakteryzuję się specyficznym schematem dekompresyjnym zwanym S innym niż popularne we wszystkich nowoczesnych algorytmach dekompresyjnych schematy arytmetyczne, ekspotencjalne czy liniowe. Ratio Deco dobrze radzi sobie z problemem zgniatania pęcherzyków oraz wydalania gazu rozpuszczonego, a na dodatek można go liczyć na bieżąco podczas nurkowania. Dekompresję umilamy sobie pozując nawzajem do zdjęć. Choć nie wykonaliśmy zamierzonego celu nurkowanie uważam za fajne, choć trochę nudne. Wiemy, że podczas naszego pobytu na pewno tu wrócimy, żeby spróbować jeszcze raz. Może w końcu się dla nas otworzy.
Po nurkowaniu okazuje się, że Krzysiek znalazł wejście. Opowiada swoje wrażenia. Powiedział, że drugi raz na pewno trafi i na następnym nurkowaniu nas tam zaprowadzi. Wiec mamy pewniaka. Resztę dnia spędzamy standardowo. Trzecie nurkowanie to ponownie Canyon, ale zanurzenie i wejście do Neptun Cave. Trasa taka sama. Przepływamy cały kanion, potem wycieczka do 80m i wejście do jaskini Neptun Cave. 3 osoby idą na trimiksie do jaskini, ja mam w butlach powietrze i obudowę do maksymalnej gł. 50m, więc nie mogę zanurzyć się tak głęboko jak Mariusz, Darek i Krzysiek. Dwóch pozostałych kolegów nurkuje w parze realizując swój plan. Ostatecznie uzyskuję maksymalną głębokość 51m, obudowa trzyma i udaje mi się sfotografować z góry chłopaków przy wejściu do jaskini. Dekompresja sprawa indywidualna. Ja jak zawsze wykonuję przystanki wg RD i pstrykam fotki chłopakom. Chłopaki tłuką ostrą dekompresję, aż im hel i azot uszami wychodzą.
Czwartego dnia wracamy do Little Canyon. Kiku z nas zbroi się w dodatkowe stage z gazem dennym, aby wydłużyć sobie pobyt na głębokości. Plan jest taki, że Krzysiek nas prowadzi do wejścia potem nurkujemy sami. Jak ktoś ma dość wychodzi na zewnątrz najbliższym wyjściem, robi dekompresję i czeka spokojnie na resztę. Tym razem wejście znajdujemy bez problemu. Wszyscy udają się w głąb dziewiczej rozpadliny w dnie. Ja zatrzymuję się na chwilkę przy wejściu próbując uchwycić piękno tego miejsca w pamięci mojego aparatu.
Potem udaję się wgłąb. Po drodze spotykam Darka. Pytam, czy wszystko ok i robię parę ujęć. Little Canyon jest tak piękny i tajemniczy, że naprawdę można się zasiedzieć. A wskazówka manometru nieuchronnie zbliża się do czerwonego pola. Spoglądam na manometr i widzę ok. 65 bar. Kurczę ostatnio jak na niego patrzyłem było 120. Ups trochę się zasiedziałem 🙂 Zaczynam wynurzanie. Od razu kieruję się w stronę otworu na prędkości przeciskam się na zewnątrz rozpadliny i mknę do góry. W celu zaoszczędzenia gazu, którego i tak powinienem mieć więcej na wypadek utraty jednego z gazów dekompresyjnych. Decyduję się wykonać deepstopy wg metody Payla. Nie jest to najlepszy sposób na początek dekompresji, ale zaoszczędzi sporo gazu niż liniowe przystanki, da jakieś tam efekty, a braki zastąpię dłuższym przystankiem na gł. 21m, gdy przełączę się na Nx50 i duże ciśnienie parcjalne tlenu doprowadzi do destrukcji powstałych pęcherzyków w moim organizmie. Jeśli nitroks nie zadziała, będę miał problem. Jedyną moją możliwością będzie wykonać dwa razy dłuższą dekompresje w segmencie 21-9m i to wg schematu eksponencjalnego. Doprowadzi to do bardzo dużych przesyceń, ale maksymalnie zaoszczędzę gaz, który wykorzystam na płytkich przystankach. Musiałbym też wydłużyć dekompresję tlenową, aby zminimalizować ryzyko wystąpienia choroby dekompresyjnej. Nie chcę nawet myśleć o takim scenariuszu i jakie skutki dla mojego organizmu miało by to nurkowanie. Ostatecznie wykonuje 2min na 39m, 2min na 30m i 2 min na 24m, gdzie przygotowywałem butlę z mieszanką bogatszą w tlen do użycia. Na szczęście butla zawierająca mieszankę 50% tlenu i 50% azotu działa bez zarzutu. Wykonuję przedłużone przystanki formalniej dekompresji ze względu na większą głębokość i czas jaki osiągnąłem podczas nurkowania (60m BT-35′). Po 85 min wychodzę cały i zdrowy na powierzchnię. Rozglądam się wokoło i widzę kilka strzelonych bojek. To moi koledzy siedzą jak kury na grzędzie wykonując ostatnie przystanki.
Przedostatnie nurkowanie to owiany złą sławą Blue Hole. Nurkowanie, na które długo czekałem. Wiedziałem, że tu kiedyś zanurkuję i w końcu to się dzieje. Blue Hole uważany jest za bardzo niebezpieczne miejsce. Studnia gł. ponad 100m i podwodna brama otwierająca się na głębokości 50m, przez którą można wypłynąć na otwarte morze pochłonęły już wielu płetwonurków zarówno rekreacyjnych jak i technicznych. Przypominają o tych tragediach liczne tablice pamiątkowe wkute na stałe w skałę na powierzchni.
To nurkowanie to dla mnie nie tylko zobaczenie kolejnego ciekawego miejsca, ale chyba też chęć sprawdzenia samego siebie. A dziś ma to szczególne znaczenie, ponieważ znowu nurkuję solo. Mariusz z Krzyśkiem zanurkują od strony słynnej rekordowej ściany The Bells, gdzie zostało ustanowionych wiele rekordów głębokości. Wejdą do wnętrza Blue Hole od strony morza i w środku zrobią dekompresję. Darek nurkuje do dna Blue Hole, a pozostała dwójka ma podobny plan jak ja. Stoję na drewnianym mostku. Pod moimi nogami dziura głębokości ponad 100m.
Koledzy przypinają mi butle boczne, ostatnie poprawki, pamiątkowe zdjęcie i daję krok do wody. Po zanurzeniu ciężar sprzętu znika. Ruchy stają się bardziej skoordynowane i naturalne. Staje się ciszej. Nasze zmysły stają się bardziej wyostrzone. Wszystkie bodźce, myśli i uczucia odbieramy ze zdwojoną siłą. Zaczynamy spokojniej oddychać. Nasze tętno spada. Czujemy się zrelaksowani i szczęśliwi.
Nurkowanie daje człowiekowi uczucie wolności, swobody, samospełnienia, radości i dostarcza pewnej dawki adrenaliny. Moim zdaniem tylu pozytywnych emocji nie dostaniemy podczas innych form rekreacji, które robimy po prostu dla przyjemności. Podczas zanurzania temperatura wody trochę spada i czuję lekki chłodek, ale mój suchy skafander zapewnia mi komfort. Czuję się coraz bardziej zrelaksowany i pewny siebie. Zdaję sobie sprawę, że chyba za bardzo. W głowie powtarzam sobie: „Skup się! Opanuj!. Zginęli tu lepsi od ciebie. ” Automatycznie rzucam okiem na manometr, wszystko ok. Na gł. ok. 50m otwiera się przede mną podwodna brama Blue Hole prowadząca na zewnątrz studni, na otwarte morze. Tunel ma 25m długości. Płynąc w tą i z powrotem niesamowita gra świateł i cieni sprawia, że czuję się, jakbym był w ogromnej komnacie. Mimo, że Darek jest 40m niżej widzę go dokładnie. Po 25 min rozpoczynam wynurzanie. Spotykam pozostałą dwójkę jak zanurza się by obejrzeć Archa z którego właśnie wracam. Wymiana OK robię im po zdjęciu i kontynuuję swój plan. Dekompresja przechodzi bez większych problemów. Pływam w kółko i podziwiam ludzi nurkujących na bezdechu na ponad 40m. Z wielkimi mono-płetwami wyglądają jak syreny. Po wynurzeniu jacyś Rosjanie pomagają mi wyjść z wody. Gładko poszło. Chyba nie taki diabeł straszny jak go malują. Obiecuję sobie, że kiedyś na pewno tu wrócę. Wtedy nawet nie myślałem, że stanie się to tak szybko i już nie będzie tak fajnie.
To było nasze 5 nurkowanie. Teoretycznie nie powinniśmy już nurkować, ponieważ samolot mieliśmy w środę wcześnie rano i nie minie pełne 24 godz. przerwy powierzchniowej. Chcieliśmy jeszcze raz zanurkować na mały kanion. Postanowiliśmy maksymalnie wydłużyć dekompresję, co powinno zrekompensować parę brakujących godz. przez odlotem do domu. Rano okazało się, że wieje. Więc nici z naszych planów. Postanawiamy jeszcze raz pojechać na Blue Hole. Tym razem mam partnera. Postanawiamy na spółkę z Mariuszem zabrać dodatkowego stage z gazem dennym, aby przedłużyć sobie trochę czas na głębokości operacyjnej. Wymyśliliśmy system: Mariusz do 120 at. ja do 20 at. i do rezerwy w twinach. Taki zapas gazu pozwalał na pozostanie na głębokości 60m przez 30 min. Wszystko idzie fajnie. Spokojnie płyniemy sobie do przodu systematycznie się zanurzając. Robię zdjęcia przed, pod i za Archem.
Po chwili Mariusz daje mi na pół pustego stage. Od razu zaczynam go opróżniać. Po kilku minutach powietrze w butli, którą niedawno dostałem kończy się. Klaruję ją więc i wracam do oddychania z butli, które mam na plecach. Jest 20 min nurkowania zawracamy w kierunku wejścia, aby w środku dokończyć nurkowanie. Nagle słychać głośny huk. Od razu pomyślałem, że wywaliło mi oring na twinie i odruchowo łapię się za manifold. Jednak jest cisza. Od razu spoglądam na obudowę, którą trzymam w ręku. Obudowa jest, ale nie ma portu, który był do niej przymocowany przed chwilą. Widzę jak w ciągu sekundy aparat zalewa się wodą. Kątem oka spoglądam pod siebie i widzę jak oderwany port kieruje się w stronę dna. Jesteśmy na głębokości 50m oddychamy powietrzem. Próba uratowania portu mogła by skończyć się tragicznie. Dlatego od razu rezygnuję z tego pomysłu. Łapię się rękoma za głowę. W oczach mam łzy. Wszystko do wyrzucenia. A było takie fajne… amerykańskie… Szkoda. Wracamy przez podwodny tunel. Zajmuje nam to 5 min. Ja pokazuje, że nie mam ochoty na dalsze nurkowanie i się wynurzam. Mariusz też rezygnuje i postanawia mi towarzyszyć. Wykonujemy długą dekompresję, żeby odpowiednio się odgazować przed lotem. Po wynurzeniu od razu przystępuję do płukania sprzętu w słodkiej wodzie z nadzieją, że da się coś uratować. Jak się potem okazało nadzieja była złudna. Po powrocie do bazy suszymy nasze rzeczy, rozliczamy się i dziękujemy za gościnę i opiekę.
Ostatni spacer po Dahabie, świeża rybka, prezenty, pamiątki i czas wracać do domu. Koniec przygody. Ciekawe jaka będzie następna. Jak dla mnie był to wyjazd życia. Jedno z większych marzeń się spełniło. Na pewno tu kiedyś wrócę, by zobaczyć, co Morze Czerwone kryje poniżej 100m. Nurkowanie tutaj wydaje się dużo łatwiejsze niż w Polsce. Jednak nie można też tracić głowy. Przy zanurzeniach na większe głębokości zawsze istnieje pewne ryzyko. Trzeba planować nurkowania tak jak się to powinno robić, a nie na opak. Nie dać się ująć złudnemu poczuciu bezpieczeństwa, jakie daje ciepła i przejrzysta woda. Dla mnie zimna i ciemna woda też jest fajna. Wymaga niestety większej ilości sprzętu, doświadczenia, umiejętności, ale dostarcza równie świetnych przeżyć i emocji. Tyle, że innych. U nas nie dostaniemy namiastki nurkowania w kanionie, ale w Egipcie nie doświadczymy emocji, jakie towarzyszą nam podczas nurkowania na Frankena. Tam sceneria jest iście z horroru. Cóż, w nurkowaniu nie tylko kręci oglądanie kolorowych rybek. Podczas nurkowań zarówno w dużym jak i małym kanionie dostałem namiastkę tego, co daje nurkowanie jaskiniowe. Myślę, że teraz tego będę chciał spróbować. Mi tam nie przeszkadza to, że jest zimno, ciemno i do domu daleko. A nawet się podoba.
Podróż do domu zleciała szybciej niż do Egiptu. Na lotnisku powitała mnie Karolina i zabrała się z nami do Olsztyna. W sobotę odbędzie się VII Skorpenowy Spływ Łyną. Ponad 300 poprzebieranych osób przepłynie wpław rzeką przez Olsztyn. Potem losowanie nagród i zabawa do rana. Impreza w nieco zimniejszym klimacie. Zdjęcia i relacja na pewno ukażą się na stronie. Do zobaczenia pod wodą…
Zapraszam do galerii, gdzie znajdziecie więcej zdjęć z nurkowania »