Nurkowanie na wrakach Bałtyku – Wreck’n’Roll. Polska – Bałtyk – Fotorelacja
Maj 2010 • Fotorelacja z nurkowania technicznego
W lutym Piotr Dybikowski rzucił pomysł safari wrakowego po Bałtyku. Ostateczny termin padł na 13-16 maja.
Trzeba było troszkę pokombinować z konfiguracją sprzętu, aby mieć zestawy na cały dzień nurkowania, gdyż nabijanie flaszek będzie odbywało się dopiero wieczorem w porcie.
Autor tekstu: Artur Gralik
13-ego maja, o godzinie 7:30, w porcie jachtowym w Gdyni „Maszoperia helska” była już cała załadowana sprzętem (o dziwo nie zatonęła;) ) i gotowa do wyjścia. Trwały jeszcze tylko ostatnie ustalenia co do pozycji, na których mieliśmy nurkować.
Po bardzo wesołej dyskusji wybór padł na Pogłębiarkę i Tankowca. Dzień wcześniej kapitan zgłosił inne statki do Urzędu Morskiego, jako odwiedzane, więc w drodze na pełne morze przycumowaliśmy na sekundę w Helu, żeby zgłosić zmiany. Chwilę później wypłynęliśmy za Hel i zaczęła się jazda na maxa. Siła wiatru wynosiła 4 st. B i niestety nadal rosła.
Pogłębiarka i Tankowiec
Dopłynęliśmy do pierwszej pozycji, rzucono w morze ciężarek z liną i bojkami, po czym pierwsza para wskoczyła do wody sprawdzić czy aby na pewno wrak jest pod nami. Po chwili do wody wskoczyła reszta z 11osobowej ekipy nurków z całej Polski (od Elbląga, poprzez Olsztyn, Bydgoszcz, Warszawę, po Radom i Lublin).
Jak tylko wskoczyłem do wody poczułem, że cieknie mi rękawica. Niestety wysokość fal uniemożliwiała mi poprawienie tej usterki na powierzchni, więc kontynuowałem nurkowanie. Trzeba być tfardkim, a nie mientkim. Moim partnurem był Rafał z Radomia. Zanurzyliśmy się pod wodę i od razu poczułem się jakbym był w bajce. Będąc na powierzchni widziałem chłopaków, którzy znajdowali się na 20m. Spadliśmy na wrak i nie wierzyłem, że to Bałtyk. 20 metrowa przejrzystość wody pozwalała za jednym spojrzeniem ogarnąć połowę wraku. Pisząc to nie potrafię wyrazić mojego zachwytu, który był wtedy niewyobrażalny. Największe wrażenie zrobiło na mnie długie ramię Pogłębiarki wiszące w toni równolegle do dna. Później przyszła kolej na oglądanie reszty wraku, który był w sporej części oplątany sieciami, a niemalże każdy wolny kawałek wraku zajmowały dorsze. I tu następuje zmiana moich poglądów. Największe wrażenie zrobiły na mnie 1,5 metrowe dorsze. Bestie były prawie tak wielkie jak nurkowie zakłócający ich spokój. Po około 30 minutach trzeba było rozpocząć wynurzanie.
Z ogromnym żalem opuszczałem ten przecudowny wrak. Niestety woda o temperaturze 2st. C nie zachęcała do odbycia 20 minutowej dekompresji. A co dopiero miałem powiedzieć ja, który miał tą zimną wodą zalany cały skafander?! Deko wbrew pozorom minęło bardzo szybko, bo cały czas rozkoszowałem się świeżymi wspomnieniami z niedokończonego jeszcze nurkowania. Po wynurzeniu czekała nas bardzo niemiła niespodzianka, gdyż stan morza cały czas się pogarszał… Mieliśmy pewne obawy przed wchodzeniem na łódź po drabince, jednak odrobina techniki i spokoju rozwiązało sprawę.
Kolejnym wrakiem po dwugodzinnej przerwie był Tankowiec. A raczej resztka tego co z niego zostało. Załatwiłem sobie strój zastępczy zamiast mokrego ocieplacza i znowu wskoczyłem do wody. Jednak tym razem sprawdziłem wcześniej szczelność rękawic (powtarzałem ten rytuał, aż do zakończenia wyjazdu). Przejrzystość wody nadal była powalająca, więc dziób wraku (praktycznie nic więcej z niego nie pozostało po spotkaniu I stopnia z miną wodną) robił ogromne wrażenie. 4 metrowa kotwica wyglądała jakby cały czas była gotowa do spuszczenia jej na dno. Położyłem się na plecach i przez dłuższą chwilą podziwiałem ten niezwykły widok. 2 dni po zakończeniu safari nadal mam ten obraz przed oczyma. Reszta czasu dennego minęła na podziwianiu dorszy kłębiących się pośród stalowych elementów, będących resztkami pływającego kolosa. Dekompresja mimo, że odrobinę krótsza niż po wcześniejszym nurze była o wiele trudniejsza z powodu wychłodzenia organizmu.
Na powierzchni zaskoczył nas widok krążącego nieopodal śmigłowca Straży granicznej. Nie przeszkodziło nam to jednak w wejściu na statek i rozmawianiu o nurkowaniu. Z niewiadomych przyczyn na horyzoncie pojawiły się 2 statki polskiej marynarki wojennej. Doszliśmy do wniosku, że na pewno będzie ciekawie… I było… Tuż po przybyciu do portu we Władysławowie zawitała do nas Straż graniczne i przez 2,5 godziny przeprowadzała kontrolę, czy aby nie wynieśliśmy czegoś z wraku… Powodem kontroli była zmiana pozycji, o której wcześniej pisałem. Pozostawię to bez komentarza. Po godzinie 21 (zaraz po zakończeniu kontroli) rozpoczęliśmy bicie butli, które zakończyło się tuż przed 5. Przez całą noc były prowadzone dyżury przy sprężarce.
Dwa razy Terra!!!
Gdy obudziłem się rano byliśmy już daleko na pełnym morzu. Na szczęście nie bujało już tak jak dzień wcześniej, więc była nadzieja, że nikt nie dostanie choroby morskiej (poprzedniego dnia niestety 2 osoby miały pewne problemy z zanurkowaniem). Pierwszy nur był na wraku Terra. Mało kto był na tym wraku, więc wszyscy czekaliśmy z niecierpliwością. Sytuacja się powtarza: opustówka, pierwsza para sprawdzająca czy wrak jest pod nami i reszta. Pod wodą kolejna powtórka. Pod nami wrak i widoczność zapierająca dech w piersiach. Terra jest bardzo dużym wrakiem, który można spokojnie penetrować. Jednak na pierwszym nurkowaniu nikt się na to nie porywał. Skupiliśmy się na oglądaniu zewnętrznej skorupy, oraz zniszczeń poczynionych przez 2 torpedy, które zatopiły ten statek. Wrak jest bardzo piękny i niestety jedno nurkowanie to zdecydowanie za mało by go w całości obejrzeć. 25 min czasu dennego wymusiło długą dekompresję. Przy opustówce w trakcie deko panował niezły tłok. Chwila nieuwagi i można było wpaść w mini jacuzzi wytworzone przez nurków będących głębiej. Jednogłośnie postanowiliśmy, żeby po przerwie ponownie zanurkować na tej samej pozycji. Jedzenie, herbatka, wesołe rozmowy, przetoczenie gazów i można było znów wrócić na dno. Widoczność nic się nie popsuła, co gwarantowało, że to nurkowanie będzie równie udane co wcześniejsze. Teraz już kilka osób wpłynęło do otwartych pomieszczeń i pooglądało wrak od środka. To było niesamowite uczucie być wewnątrz tak wielkiego statku. Drugie nurkowanie było identyczne co do czasów jak i pierwsze. Jedno jest pewne. Zawsze z chęcią będę wracał do tego wraku.
Po tych nurkowaniach nocowaliśmy w Łebie. Na szczęście tego dnia nie goniły nas okręty wojenne, a w porcie nie czekała na nas Straż graniczna. Szybkie rozpoczęcie ładowania butli sprawiło, że obyło się bez nocnych wacht przy sprężarce.
Bengt Sture i Drewniak
3 dzień wraków był ostatnim dniem na pełnym morzu. Wcześnie rano wyszliśmy z portu, a około 6 rano obudził nas okrzyk bosmana Andrzeja „ŚNIADANIE!”. Ciężko zwlekliśmy się z łóżek, lecz niedaleka wizja wraków szybko nas otrzeźwiła. Ekspresowe śniadanie, szykowanie szpeju, wbijanie się w suchary i już byliśmy w wodzie.
Naszą pierwszą ofiarą był Benksture. Krzycho opowiadał, że wrak nie jest rewelacyjny. Jak się później okazało w moim przekonaniu wrak jest bardzo ciekawy. Najprzyjemniejszą częścią nurkowania było przepłynięcie praktycznie przez całą długość wraku pod pokładem. Najweselszym momentem było znalezienie przez Maćka opustówki, której wcześniej bardzo długo, i z wielkim zaangażowaniem szukał. Niby tylko kawałek liny, a cieszy. Byliśmy świetnie zorganizowaną grupą, więc i deko po raz kolejny przebiegło nam idealnie. Tuż po nurkowaniu Krzycho stwierdził, że musi zrewidować swoje poglądy co do tego wraku.
Kolejny nur odbył się na Żaglowcu. Nie bardzo wiedziałem, czego się spodziewać, bo nikt nie pamiętał tego wraku. 6 zejście pod wodę i 6 już bardzo miłe zaskoczenie.
Osoba nie nurkująca powiedziała by „kupa drewna”. Mariusz natomiast powiedział, że ten wrak to takie „ciasteczko, idealne na zakończenie nurów na pełnym morzu”. Jako kupę drewna należało by w tym wypadku uznać pięknie zachowane zewnętrzne, drewniane poszycie kadłuba, wewnętrzne wręgi, kikut masztu i 2 kotwice leżące we wraku. Piękny widok po tych wszystkich stalowych kolosach. Mam nadzieję, że zdjęcia robione przez Darka oddadzą piękno tego wraku. Niestety trzeba było szybko się zbierać na łajbę, bo prognozy pogody nie było zbyt optymistyczne…
W porcie na Helu kilku z nas wzięło po raz pierwszy kąpiel podczas tego wyjazdu. Mężczyźni to podobno brudasy, lecz ciepła wodą sprawiła nam niewiarygodną przyjemność. Wieczorem większość z nas wybrała się do knajpy Capitan Morgan. Będąc na Helu trzeba koniecznie odwiedzić to miejsce.
Wraki Zatoki
Na ostatni dzień wyprawy przypadły wraki zatoki. Wybór padł na Trałowiec i Bryzę. W porównaniu do poprzednich zanurzeń Trałowiec był powrotem do szarej, polskiej rzeczywistości… Widoczność około 3 metrów, ciemno i zimno. W takich warunkach nikomu nie chciało się tam siedzieć, więc szybko skończyliśmy nurkowanie. Na statku odbyliśmy 45 min przerwy i trzeba było wskakiwać na Bryzę.
Tu już widoczność była sporo lepsza. Wraczek małym ale bardzo przyjemny, idealny do ćwiczeń, czy też dla początkujących nurków, chociaż Ci bardziej zaawansowanie też znajdą coś dla siebie. Tym wrakiem zakończyliśmy naszą wspaniałą wyprawę. Droga powrotna do Gdyni minęła na pakowaniu sprzętu, wymienianiu się telefonami i robieniu pamiątkowych fotek.
W porcie przepakowaliśmy się do aut, każdy ruszył w swoją stronę. Z 8 nurkowań odbytych na tym safari 6 to zdecydowanie najciekawsze nurkowania w mojej krótkiej karierze. Oby było takich zanurzeń jak najwięcej.
Dziękuję Wam chłopaki za wspaniały wyjazd, za niepowtarzalną atmosferą pełną zabawnych historii i ciekawych dyskusji o nurkowaniu i nie tylko.
Do zobaczenia na kolejnych wspólnych wyjazdach!
» Zapraszam do galerii, gdzie znajdziecie więcej zdjęć z nurkowania